"- Kuro tak łatwo wam nie odpuści" te słowa rozbrzmiewały w jego głowie echem odbijając się od czaszki, zataczając błędne koło. Kuro Doragon - jego nowy wróg, przeciwnik. Ale czego tak naprawdę chce? Na czym mu zależy? Łamał sobie na tym wszystkie myśli, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Nigdy nie myślał nad niczym tak intensywnie, że aż odczuwał ból. Jednak jego myśli co chwile błądziły w stronę Lucy, która na szczęście bezpiecznie przebywała w Magnolii nie mając pojęcia co się dzieje. Cieszył się na wieść, iż nie będzie musiał spoglądać na jej łzy, strach, ból, rozpacz. Od kilkunastu minut próbował zasnąć, jednak bez skutku. Leżał na łóżku z zamkniętymi oczyma, za każdym razem kiedy był o krok od zaśnięcia, teraźniejsza sytuacja nie dawała mu ani chwili spokoju, czy też otuchy. Jak miał wygrać z przeciwnikiem, którego nie ma? Wypuścił powoli powietrze z ust pozwalając aby głęboki oddech uniósł jego klatkę piersiową ku górze, delikatnie opadając w dół, a tlący się w niej żar dopełniał rytmiczne bicie, zdrowego serca. I wtedy ta chwila ciszy, pustki wewnątrz umysłu zapaliła nikły ogień rozwiązania. Dlaczego nie zauważył tego wcześniej? Szybko wstał z łóżka, nie przejmując się słowami Wendy iż ma odpoczywać, chwycił do ręki zlecenie jeszcze raz uważnie je czytając. Naprawdę był aż tak ślepy? Zlecenie bez sumy nagrody, bez miejsca pobytu zleceniodawcy, ani żadne jego imię, czy jakiekolwiek dane. Jedyne co zdobiło pergamin to kawałek wiersza, który z każdą chwilę bardziej przypominał pieśń i numer na, który dzwoniła Mirajane aby poinformować o magach, którzy wykonają zadanie. Ścisnął mocniej kartkę lekko ją marszcząc, równocześnie zacisnął mocno zęby. To nie była misja, a pułapka wymyślona w idealny sposób, gdzie każdy krok i ruch został przewidziany. Zlecenie na własną śmierć. Analizując każde zdanie w końcu zaczął czytać między wierszami.
"Legenda trwająca od wieków, staje się wyzwaniem aby odnaleźć dalszą część zagadki. Wszędzie są tropy, a koniec prowadzi do starcia. Teraz należy podjąć ostateczna decyzja czy istnieją czy jednak są jedynie legendą" - legenda o smokach, w którą ludzie boją się uwierzyć więc wymyślając własne historie stwarzają zagrożenie i nadzieję na pokonanie mitycznych stworów. Wokół nich poszczególni przeciwnicy prowadzący do prawdziwego celu. Ostateczna decyzja, czy przeżyją czy staną się zapomnianą przez ludzkość legendą. Jeśli człowiek, który to wymyślił jest tak samo silny jak sprytny, to widział czarno scenariusz zarówno swój jak i przyjaciół.
- Doragon...Kuro, czego ty chcesz? - Zapytał sam siebie patrząc za okno. Niebo okryte ciemnym granatem, gdzie w lukach pomiędzy chmurami migały pojedyncze gwiazdy. Westchnął na powrót czytając zagadkę, a raczej próbując ją zaśpiewać.
"Wygnany z Królestwa Mgieł,
Samotny na zdradzonej drodze,
Krwawiący, umykałem przed gniewem Pana,
Czułem za sobą pogoni krzyk.
Gorący piach więził me stopy,
Kurz dławił wyschłe gardło.
Bestialski gniew gnał mnie naprzód,
By tam dokonać zemsty.
Z łoża szczęścia wyrwany,
Byłem wciąż torturowany.
Spojrzę dziś Panu w twarz.
Lecz ja wrócę tu samotny z wydm,
Wrócę po śmierć w tę czarną noc,
Wrócę po śmierć.
Lecz ja wrócę tu samotny z wydm
Wrócę na fali losu w tyrana śmierci czas..."
Spokojnym i opanowanym głosem nucił słowa w wolnej melodii, co aż było do niego nie podobne. Jednak oprócz charakteru odziedziczył po Hanie talent do śpiewania, który i tak na nic mu się w życiu sprzyda. Kiedy ostatnie słowa pieśni wydobyły się z jego ust w rytmiczny sposób przymrużył powieki spostrzegając, iż wcale to nie koniec. Brakowało ostatniej części. Wszyscy jego kompani spali, a jakoś nie miał zamiaru ich budzić. Gwałtownie wstał biorąc do ręki kamizelkę (lub kurtkę nie wiem co on tam nosi) i wybiegł z hotelu ze zleceniem w dłoni. Biegł na miejsce, gdzie jeszcze nie dawno stoczyli walkę, nie zwracał uwagi na jeszcze kującą bólem ranę, ani na to iż jest środek nocy. Tak czy tak żadna postura nie widniała na ulicy, wszystkie światła w domach zgaszone, jeśli ktokolwiek tu mieszkał. Zwolnił tempo wytężając wzrok na trawę i kamienną posadzkę, która powinna oblewać szkarłatna krew, wymieszana z lustrzaną zbroją wojowniczki. Lecz wszystko wyglądało normalnie jakby nic się nie stało. Stawiał ostrożne kroki przyglądając się brunatnej glebie, przecież doskonale pamiętał że upadł w kałużę własnej krwi. Pięścią uderzył w drzewo tworząc w nim spore wgniecenie, miał już dość pogrywania. Nienawidził ludzi, którzy dążą do celu po trupach sami skryci w jaskiniach jak smoki, które czekają aż wiatr będzie sprzyjał by mogły rozłożyć skrzydła. W tym momencie jego zielone oczy wręcz błysły z olśnienia.
- Kuro Doragon...Czarny Smok. - Próbował skojarzyć wszystkie fakty, nie lubił takich zagadek. Dlatego zawsze brał misje które wymagały jedynie siły. A w takich pomagała mu Lucy, która w przeciwieństwie do niego jest wykształconą osobą, a on...dzieckiem wychowanym przez smoka w lesie. Właśnie, czarny smok już takiego kiedyś widział. Wytężał umysł najbardziej jak potrafił aby sobie przypomnieć. Błądził po wszystkich walkach, wyprawach, misjach...turniejach. Test ma maga klasy S! To było właśnie to, teraz musiał sobie przypomnieć pojedynki z wyspy Tenrou. Walka z Zancrowem, Gildartsem, spotkanie z Zerefem, czego nie mógł nazwać walką a raczej monologiem czarnowłosego, walka z Ultear, jakimś gościem który zdołał zadać rany nawet Cliveowi, pomoc Lucy, Hades....Acnologia! To przez nią byli nieobecni przez siedem długich lat. Czarny smok apokalipsy, potężniejszy nawet od Igneela.
- Niemożliwe...Kuro to ludzka postać Acnologii. Skoro Igneel potrafi zmienić się w człowieka to...ałaaaa! To myślenie zaczyna boleć! - Wykrzyczał łapiąc się za głowę, lecz nie mógł wykluczyć żadnego z tych faktów. Wszystko było jakoś połączone, miało określony sposób, było grą. Właśnie Igneel, musiał trenować żeby znów zmierzyć się z ojcem, ale tym razem chciał prawdziwą walkę. Wypuścił powoli powietrze z ust czując jak nieznajomy zapach dostaje się do jego nosa, cichy szelest dotarł do uszu wyczując drżenie ziemi pod stopami. Rozejrzał się dookoła wyszukując wroga.
- Kto tutaj jest?! - Wykrzyczał zaciskając dłonie w pięści. I wtedy przed nim pojawiło się dwóch chłopców mniej więcej w wieku 18 lat. Jeden miał czarne włosy drugi białe, oboje oczu barwił fiolet, a usta przyozdabiał denerwujący uśmiech.
- Yo! Witamy Salamandrze. - Powiedział jeden z nich.
- Kim jesteście? - Zapytał mierząc ich wzrokiem.
- Twoją zgubą. - Odpowiedział drugi zamykając oczy z kącikami uniesionymi ku górze.
- Gotowy Icho?
- Gotowy Ochi. - Mieli na imię tak samo, tyle że były odwrócone w odbiciu lustrzanym. Białowłosy cały czas z uśmiechem uderzył Dragneela w brzuch z siłą, która posłała go kilka metrów w tył.
- C-co to ma być? - Wyjąkał podnosząc się z ziemi, ale nim zdążył to zrobić drugi z "pionków" nacisnął nogą na plecy maga sprawiając iż porcja krwi wypłynęła z jego ust plamiąc ziemię. Kopnął go w policzek, w momencie kiedy głowa odwróciła się w bok, drugi chwytając mocno włosy chłopaka pociągnął za nie do góry. Salamander zacisnął zęby tłumiąc krzyk, podniósł go do pozycji gdzie był trzymany dosłownie w powietrzu a jego stopy ledwo stykały się z podłożem.
- Pamiętaj, że Kuro kazał go nie zabijać. - Pouczył towarzysza Icho sprawiając iż jego paznokcie stworzyły kształt ostrych szponów, przyłożył go do klatki piersiowej chłopaka tworząc nacięcie na skórze i rozrywając ubranie różowowłosego.
- Wiem, ale zabawmy się trochę. A nawet jeśli zginie nadal będzie mógł zabrać jego moc i to bez żadnych komplikacji. - Zaznaczył Ochi zadowolony. Czarnowłosy zgodził się z przyjacielem zaciskając dłoń na szyi Salamandra, nie miał szans z dwójką przeciwników, którzy mieli siłę potworów. Cisnęli smoczym potomkiem tak że odbił się kilka razy od ziemi, czując charakterystyczne pęknięcia kości. Przejechał ciałem po ziemi pozostawiając krwawe ślady. Nim zdążył się podnieść otrzymywał kolejny cios to od jednego to od drugiego przeciwnika. Odział drżące dłonie w ogień, którego czerwień zlała się z pięknym szkarłatem krwi Smoczego Zabójcy. Powoli wstał patrząc na dwójkę napastników, którzy z pozoru nie wyglądali na silnych. Chcąc zadać cios czarnowłosemu kolejny złapał jego kostkę uderzając o ziemię nie czekając ani chwili dłużej wbił szpony w udo zielonookiego, który nie wytrzymując krzyknął czując jak ostre pazury przeszywają na wylot jego bark. Otworzył szerzej oczy kiedy nieznośna fala bólu oblała każdą komórkę ciała. Dyszał ciężko próbując znieść cierpienie, szpony wbite w dolną kończynę powoli się przesuwały rozszarpując nogę chłopaka, krew wylewała się niemalże strumieniami tworząc kałużę oznaczającą poczucie bezradności. Z metalicznym brzdękiem Ochi wyciągnął broń z ciała chłopaka zlizując ciemnoczerwony płyn, który powoli skapywał na twarz różowowłosego. Smoczy Zabójca wolny złapał się za bolące miejsce, prawie zwijając się z okropnej męczarni.
- Pobawmy się jeszcze. - Poprosił Icho nachylając się nad Salamandrem, który wydawał z siebie jedynie jęknięcia powstrzymujące krzyk. Ścisnął szalik chłopaka podnosząc na wysokość swojej twarzy. Białowłosy przyłożył jeden pazur do szyi zielonookiego przecinając skórę, w skutek czego tętnica pozbywała się krwi.
- Skoro pokonał Arme-chan...to ciekawe czy przeżyje to. - Wbił broń w klatkę piersiową chłopaka, a szpony milimetrem ominęły serce. Jednakże szkarłatna ciecz zalała jego brodę. Znów oczy zaszły gęstą mgłą a obraz rozmazał się jak atrament na pergaminie od kropli wody. Nie mógł ruszać prawdą nogą, która została prawie, że rozszarpana. Złapał ręka za nadgarstek wroga "podsmażając" jego skórę. "Pionek" puścił go rozmasowując oparzone miejsce bez żadnego wzruszenia. - Ejj...To bolało.
Oznajmił spoglądając na różowowłosego, który nieudolnie próbował wstać. Dosłownie wymiotował krwią czując zmiażdżone wnętrzności.
- Mogę użyć "tego" ataku?
- I tak nic nam nie zrobi...pomogę ci.
Oboje wznieśli prawe ręce ku górze, otaczając je czarną poświatą. Dragneel widział nad sobą kilkadziesiąt ostrzy, które w każdej chwili mogły spaść wprost na jego ciało. Wygięli kąciki ust delikatnie ku górze, Icho opuścił dłoń a broń przebiła barki, nogi i ręce Salamandra przygwożdżając go do ziemi. Jego zielone tęczówki przepełniał strach bezradności, nie mógł się poruszyć a czekać na ostateczny wyrok, który zależał od jego przeciwnika.
* * *
- Gdzie ten palant zaś polazł?! - Wykrzyczał zdenerwowany Gajeel, który niedawno wstał i jako pierwszy zauważył brak Salamandra. Rogue siedział załamując się z kim musi współpracować, natomiast Sting już po prostu to ignorując oparł się o ścianę podziwiając ociekający nudą, drewniany sufit. Jedynie Wendy przejmowała się tym, gdzie podział się jej przyjaciel. Co prawda był w doskonałym stanie, ale miała dziwne przeczucie, że gdy tylko wyjdzie i na dłużej zostanie sam znów coś mu się przytrafi. Na nieszczęście nie myliła się, nie mieli pojęcia że różowowłosy czeka na ostateczny wyrok pokonany niemalże z łatwością. Wybrali się na własną zgubę bez żadnego przymusu, lecz z chęci poznania legendy, która prawdziwa okazała się kłamstwem.
- Zabrał zlecenie. - Oznajmił Redfox kończąc przeszukiwać szafki. Wszyscy spojrzeli na niego z nie do wierzeniem, nie mogli w to wierzyć.
- Nie, Natsu by nas nie zostawił. - Wyszeptał Happy czując jak łzy zbierając się do jego dużych oczu. Salamander był jego przyjacielem, więc nie dopuszczał do siebie myśli że mógł zrobić mu coś takiego.
- Bo nas nie zostawił. Nie czujecie? - Zapytał podnosząc głowę Cheney, zbadali go wzrokiem pociągając kilka razy nosami.
- Zapach krwi. - Odpowiedział Żelazny Smoczy Zabójca marszcząc brwi. Granatowowłosa przyłożyła drżącą dłoń do klatki piersiowej. Trzęsła się ze strachu, który wypełniał całą jej duszę. W końcu była najsłabsza ze wszystkich Smoczych Zabójców, a jednak przydatna.
* * *
Ostre kolce przeszywał bólem całe ciało chłopaka. Nogi, barki, ręce, dłonie i brzuch miał przebite ostrzami wrogów, którzy stali nad nim z szyderczymi uśmiechami na ustach. Jedna z broni upadła tuż obok jego głowy ścinając parę włosów, a zielone tęczówki zamarły ze strachu zatapiając zmniejszone do granic możliwości kruczoczarne, pionowe źrenice. Krew dławiła jego gardło, by powolnie spłynąć po skórze. Znów kaszlnął nie potrafiąc nic powiedzieć. W jednej chwili wszystkie ostrza zostały wyciągnięte z jego ciała wywołując okropny ból, nie wytrzymując krzyknął zdzierając oblane ciemnoczerwoną cieczą gardło. Przeciwnicy zaśmiali się widząc jakich cierpień przystwarzają różowowłosemu. Oparł się na przedramionach usiłując nieudolnie wstać, szkarłatny płyn dosłownie wylał się z jego brzucha i wszystkich ran mieszając się z brunatną glebą. Ochi spokojnym krokiem podszedł do niego wbijając w klatkę piersiową rękę przyozdobioną ostrymi szponami, których biel zabarwiła szkarłatna krew. Natsu nie mógł zaczerpnąć upragnionego powietrza, płuca które zostały przebite nie dawały żadnej pomocy, jedynie potrzebny tlen uciekał z nich jak z przebitego balonu. Dłoń białowłosego wydostała się z pleców Dragneela, który jęknął głośno nie mogąc wytrzymać tortur. Icho spojrzał na prawe ramię chłopaka, naznaczone przez znak gildii. Wygiął kąciki ust ku górze kilkanaście razy drapiąc owe miejsce. Przez co skóra została zdarta, pozostawiając po tym jedynie krwawą plamę. Czarnowłosy wbił pazury do szyi Smoczego Zabójcy i przesunął je w dół do obojczyków. Oczy potomka smoka straciły swój blask, a usta pozostały delikatnie uchylone gdzie ciemnoczerwony płyn wciąż wylewał się z wykończonego ciała. Rzucili nim o ziemię podziwiając jak wciąż czując cierpienie kujące każdą komórkę, wykrwawia się na śmierć, nie mogąc wydusić ani jednego słowa. Żadnego ruchu, gestu nie był w stanie choćby mrugać. Czy tak się umierało? Pragnął aby cierpienie w końcu go opuściło, co było równoznaczne ze śmiercią, a on nie mógł odejść. Przecież obiecał. Ale komu obiecał? Co obiecał? Powoli krew zaczęła zalewać jego umysł, a racjonalne myślenie przestało działać. Dlaczego jego serce mówiło, podpowiadało że obiecał że wróci? Czemu nie mógł umrzeć?
"- Obiecaj! - Wykrzyczała patrząc wprost w jego zielone tęczówki. Chłopak nie wiedząc o co chodzi uchylił delikatnie usta. - Obiecaj że wrócisz!"
Kto wołał te słowa? Przez mgłę zauważył blond włosy targane przez wiatr, drobną posturę dziewczyny, pięknej magini i czekoladowe tęczówki. Kto to był?
"- Muszę iść. - Oznajmił odwracając się w stronę wyjścia, podniósł rękę ku górze i pomachał dziewczynie nie odwracając się. - Czekaj na mnie!
- Aa...na pewno będę. Będę aby powiedzieć witaj w domu. - Powiedziała cicho, ale mimo to na tyle głośno aby Dragneel mógł usłyszeć te słowa."
Żegnał się z kimś? Piękna dziewczyna uśmiechająca się do niego czule z zarumienionymi policzkami, i oczyma wypełnionymi miłością.
- Lu...cy. - Wychrypiał. Jak mógł zapomnieć o tak ważnej dla niego osobie?
Zacisnął dłonie w pięści opierając je w kałuży własnej krwi. Trzęsącymi się nogami podpierał mocno podłoże, mimo iż kolana ugięły się pod ciężarem ciała stał nadal z rękoma opuszczonymi w dół spoglądał jak strumyki ciemnoczerwonej substancji spływają z jego ciała. Chłodny wiatr rozwiewał posklejane krwią włosy, a biały szalik w niektórych miejscach zabarwiony szkarłatem niemalże owinął jego twarz. Ubrania były dosłownie w strzępach jednak nie miał zamiaru się poddać. Obiecał Lucy że wróci. A on nigdy nie łamie danego słowa.
- E? Ochi patrz zabawa trwa!
Ucieszył się czarnowłosy klaskając w dłonie. Salamander spojrzał na nich ukradkiem dysząc ciężko, jego przebita na wylot klatka piersiowa ciężko unosiła się w górę i w dół. Łapczywie próbował zasięgnąć upragnionego tlenu. Choćby nie wiadomo co, nabierze powietrza do dziurawych płuc, ponieważ musi żyć. Złożył obietnice ukochanej osobie i nigdy więcej nie chce oglądać jej łez. Nie jest na tyle słaby aby znów przegrać. Mówią że trzeba uczyć się na błędach, może zawsze to ignorował ale teraz wespnie się po pomyłkach, szczebel za szczeblem aby dosięgnąć zwycięstwa. Laxus miał rację, porażka to tylko pretekst do tego, aby na powrót się podnieść, dlatego...
- Pokonam was i tego całego Kuro! - Wykrzyczał zapalając swoje pięści. Przeciwnicy wpatrywali się przez chwilę w niego jak na kompletnego kretyne wybuchając głośnym śmiechem. Dragneel zacisnął mocno zęby wymuszając opatulenie poranionego ciała falą płomieni. - Wygram...wygram!
Krzyczał biegnąc w stronę wrogów, mimo iż jego noga została niemalże rozerwana razem z mięśniami, on wciąż miał siłę by biec, jego podziurawione płuca nie absorbowały jednakże miał siłę by oddychać, jego ciało i dusza były na wyczerpaniu ale wciąż miał siłę w sercu. Jedyne miejsce, które pozostało nienaruszone. Gorące i duże serce, to był cud dzięki któremu miał moc. Chciał uderzyć czarnowłosego w policzek, ale ten złapał jego dłoń nie zwlekając ani chwili chłopak używając Pazura Ognistego Smoka kopnął przeciwnika w żebra słysząc ciche chrupnięcie kości, kiedy Ochi zatoczył się w tył różowowłosy ruszył na kolejnego. Ostre pazury mignęły tuż obok jego głowy, zachowując zimną krew nabrał powietrza do ust gromadząc ognień z płuc.
- Ryk Ognistego Smoka! - Wypuścił ogromną falę gorących płomieni wprost na białowłosego nie będącego w stanie uniknąć tego ataku.
- Kim jest ten Kuro i czego chce? - Zapytał próbując ustać na nogach z groźną miną i wciąż zapalonymi pięściami. Napastnicy wstali ocierając się z krwi.
- Jak myślisz powiedzieć mu Ochi? - Zapytał kompana z uśmiechem patrząc na różowowłosego. Natsu stał na przeciwko nich dysząc ciężko.
- No nie wiem może Kuro sam chce mu powiedzieć. - Zastanawiał się Ochi unosząc ręce w geście niewiadomej. Dragneel zacisnął pięści drżąc ze złości. Ledwo trzymał się na nogach, czuł ból dotykający każdą komórkę jego ciała. Nagle ciała jego przeciwników zaczęły znikać w białej i czarnej poświacie. Chciał zrobić krok do przodu ale rozszarpana noga dała o sobie znać, a on upadł podpierając się jednym kolanem. Ostatnie co zobaczył zanim Ochi i Icho całkowicie rozpłynęli się w otoczeniu to chytre uśmieszki na ich twarzach.
- Cholera, ten debil bawi się z nami. - Zaklął na Kuro trzymając się za bolącą nogę. Dziwiło go to, przecież został kilka razy przebity, niemalże rozszarpany na strzępy, jednakże nadal żył. O co w tym wszystkim chodziło? Zbyt wiele pytań kręciło się w jego głowie, a na żadne nie znał odpowiedzi. Położył się na ziemi wypuszczając powoli powietrze z ust. - Jeśli tak boli umieranie to wolę żyć wiecznie...ehh...ludzie mam rozszarpaną nogę, poszły mi mięśnie i ścięgna, no ale przynajmniej ją mam. - Pocieszał i dołował sam siebie. Spoglądał w gwiazdy, które wesoło migotały na nocnym niebie. Chciałby żeby Lucy była z nim. Skarciła by go za narażanie się i lekkomyślność, aby czule ucałować rozgrzane usta równocześnie zajmując się ranami. Ale nie mógł teraz pogrążać się w marzeniach, musiał się skupić na misji.
* * *
- Natsu mnie zabije jak wróci. - Panikowała Lucy siedząc przy stoliku z resztą dziewczyn, które spojrzały na nią zdziwione. Cana jak zwykle popijała trunki prosto z butelki, Erza rozkoszowała się ciastem truskawkowym z którym nikim nie chciała się podzielić. Levy miała przed sobą grubą książkę, natomiast Mira przyniosła szklanki z sokiem dla dziewcząt promiennie się uśmiechając.
- Niby czemu? - Zadała pytanie Lisanna.
- No bo poszedł na misję żeby zarobić na remont domu, a mi zostało sporo pieniędzy. Dostałam wtedy 145.000.000 kiedy oddał się w ręce władz i nie wydałam nawet połowy. Jedynie jakieś 70.000 na czynsz, kiedy jeszcze mieszkałam sama. Aż się zaczynam bać co mi...
- Natsu nie potrafi być na ciebie zły Lucy. Choćby nie wiadomo jak chciał po paru minutach uśmiechnie się. - Pocieszyła ją Scarlet biorąc do ust kolejny kawałek przepysznego ciasta. Ale w sumie miała rację, Dragneel nigdy nie złościł się na ukochaną, więc nie miała się czego bać.
- Ale jak mogłaś zapomnieć o takiej sumie pieniędzy? - Zapytała zdziwiona tym faktem Levy wyłaniając nos zza książki. Heartfilia słysząc to spuściła głowę w dół łapiąc się za blond włosy.
- No właśnie sama tego nie wiem. Tyle się działo.
Sama nie wiedziała co o tym myśleć.
- Hej Cana! To co...kto więcej wypije? - Zapytał Laxus unosząc kufel z piwem ku górze, równocześnie przyozdabiając twarz zadziornym uśmieszkiem. Alberona wstała biorąc od Miry nowe naczynie z trunkiem. Wymieniła z blondynem znaczące spojrzenia i na "start", które nie wiadomo kto powiedział łykali litry alkoholu, nieźle się przy tym bawiąc.
- Oni się kochają. Tak to na pewno jest miłość. - Oznajmiła detektyw od spraw miłosnych Mirajane ze słodkim uśmiechem na pięknej twarzy. Kinana zachichotała zasłaniając usta dłońmi.
- Nie wiem czy TO można nazwać miłością. - Zaśmiała się na widok, kiedy dwójka rywalizujących w piciu magów, była już nieźle wstawiona a mimo to wciąż sięgali po nowe pijąc je "duszkiem".
- Znaczy wiecie, na przykład Levy i Gajeel też nie wyglądają na zakochanych a jednak. - Zaczęła Lucy zamykając jedno oko, przykładając palec do ust. Niebieskowłosa zaczerwieniła się wypuszczając lekturę z dłoni.
- Lu-chan! Ja i Gajeel. - Wstała karcąc przyjaciółkę.
- Juvia uważa, że Levy roztopiła żelazne serce Gajeela. - Dodała Loxar sprawiając, iż czerwień okalająca drobną twarz magini zaczęła fluoryzować. Jak na zawołanie wszystkim dziewczyny wybuchły perlistym śmiechem
* * *
- Po pewnym czasie nie jest tak źle. - Pocieszył sam siebie leżąc na ziemi z zamkniętymi oczyma. Już w ogóle nie czuł bólu, leniwie uchylił powieki oglądając się na bok. Rany z jego prawej ręki znikały stające się niebieskim pyłem. Jakby nigdy ich nie było, tak samo jak wszystkie zniszczenia dookoła Salamandra. Podniósł się do siady rozglądając z szeroko otwartymi ustami.
- Przecież nie piłem. - Stwierdził sam nie wierząc w to co widzi. Zwrócił wzrok na rozszarpaną nogę, mięśnie na powrót się powiązały a skóra powróciła do normalnego, nienaruszonego stanu. Nawet ubrania wyglądały jak przed walką, jego oczy robiły się co raz większe prawie wypadając ze zdziwienia. Dziura w brzuchu, zdarta skóra, podrapana szyja wszystko zamieniło się w magiczny, niebieski pył. Złapał się za głowę o mało nie wyrywając włosów.
- Co tu się dzieje?! - Wykrzyczał opadając na ziemię. Lecz po paru sekundach wstał opierając dłonie na biodrach. - Wrócę na fali losu w tyrana śmierci czas. Rany kto to wymyślał, bardziej skompli...
Poczuł znajomy zapach, pociągając co chwila nosem szedł bliżej jego źródła, aż w końcu dotarł. Przed jego obliczem ukazała się wysoka dziewczyna z szarymi, długimi włosami i oczami jak zachód słońca. Jej przepiękna twarz wyrażała spokój, miała na sobie biało-czerwoną suknię sięgającą do kolan. Różowowłosy stanął jak wryty wpatrując się w dziewczynę.
- Arma...co ty tutaj robisz? - Zapytał zdziwiony odziewając swoje pięści w ogień, lecz wojowniczka uniosła delikatnie ręce ku górze.
- Nie przyszłam walczyć.
- Więc po co? - Opuścił dłonie.
- Kuro ma dość czekania. - Oznajmiła poważnie. Salamandrowi to pasowało, mogła go zabrać do wroga. Od samego początku chciał go poznać, miał ochotę go zatłuc, zabić, za utrudnianie misji, której nie było. Jak i za to, że zmuszał go do tak intensywnego myślenia.
* * *
Brązowowłosy siedział opierając policzek na dłoni, zielonooka dziewczyna podeszła do niego zirytowana.
- Nudzisz się? - Zapytała rozbawiona niezadowoleniem chłopaka, ten westchnął cicho prostując się.
- Arma za chwilę przyprowadzi moją rozrywkę.
- Nie dość że jesteś leniem to pewnie nie będziesz walczył fair.
Oznajmiła krzyżując dłonie na piersiach, Kuro uśmiechnął się szyderczo ukazując pieczęć smoka przyozdabiającą oko. Dziewczyna wiedziała, że nie wróży to niczego dobrego zwłaszcza iż czuła negatywną i mroczną energię napawającą obrzydzeniem.
- Mam nową broń. - Zaśmiał się. Na przeciw nich stanął wysoki, dobrze zbudowany chłopak z niebieskimi, krótkimi włosami i tego samego koloru oczyma, które w tej chwili oblewała identyczna pieczęć co Doragona. Czarnowłosa widząc to poczuła ukłucie w sercu, jej zielone tęczówki zaszkliły się od łez a z ust wydobyło się jedno imię ukochanej osoby
- Shon.
To by było na tyle. Mam nadzieję, że się podobało. Zdradzę, że teraz zacznie się prawdziwa akcja. Chwilowo brak weny na Ao No Exorcist. Ale mam kolejną dobrą wiadomość. Zabrałam się za one-shoty jestem w trakcie pisania GrayxJuvia dla Sunny. Dziękuję za to, że jesteście ze mną i czytacie moje wypociny. Nawet nie wiecie jak cieszy mnie ponad 50.000 wejść i 63 obserwatorów. Wręcz modlę się o więcej. Z góry powiadamiam iż mogą się pojawić sadystyczne sceny. (Tak NatsuSalamander to sadystka i masochistka). Jeśli chcecie o coś zapytać oto mój ask:
Odpowiem również na pytania związane z blogiem. Jeszcze raz mam nadzieję, ze się podobało.
PS. Czy widzicie numer rozdziału? Tak to 69.
Tak jestem zboczona i lubię ta liczbę.
Na Anioła! Mój biedny Natsu! Ale, że sam do tego wsystkiego doszedł- szacun xd. I Laxana- uwielbiam *__* Och Lucy gapa xd Jak można zapomnieć, że ma się tyle kasy?!
OdpowiedzUsuńS: Sama pwnie bys zapomniała.
Nie prawda.
S: A nie sorry. wszystko na ksiązki byś wydała.
Taak jak Levy :D Dobra. Komentarz taki sobie, ale to dla tego, że właśnie "przez przypadek" dowiedziałam sie czegoś ciekawego z Darów Anioła *__* Jednak moje marzenia się spełnią. Teraz moge-zaraz wróć- jeszcze nie moge spokojnie umrzeć xd Jeszcze muszę się dowiedzieć jeszcze kilku rzeczy xd
S: Pół komentarza poszła ...
OJ dobra
~ Mei. Sherry
Ach zapomiałam bym. Czy dobrze przeczytałam, ze już niedługo nowe one-shoty?*__* Yeah, już nie moge się doczekać Ren x Risa :D
UsuńW tym przypadku życzę duuuużo weny !
Biedny Natsu, u niego nawet zwykłe wyjście z hotelu musi skończyć się walką. xD Bardzo dokładnie opisałaś jego obrażenia. Z łatwością wyobraziłam sobie tą rzeź. :P Tak poza tym, to przeniesienie akcji na moment do gildii było miłym oderwaniem od misji Smoczych Zabójców - Laxus i Cana... ;3 Piekielnie dobry rozdział. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńPs. Dzięki za przeczytanie poprzedniego komentarza i cudowne olśnienie Lucy w sprawie pieniędzy - mogę spać spokojnie (żartuję). xD
Mamo, jak on to przeżył? ;__; On to się ciągle pakuje w tarapaty, nawet wyjście na moment z hotelu kończy się jakąś walką xDD Biedny Natsu ;__; Myślę, że zanim on sobie zniknie do tego Kuro, to jego towarzysze się tam zjawią ;___; Kochana czekam na kolejne rozdziały :33
OdpowiedzUsuńO rety, rety, rety! Szacun dla Ciebie za ten rozdział i za wymyślenie całej tej misji, bo treść zadania powiązana z fabułą.. no muszę przyznać, ciężkie do rozkminy (jeśli chodzi o piosenke) bo gdy zaczęłaś o braku kwoty na zleceniu... już się zczaiłam, że to pułapka xD No i jak dziewczyny piszą - biedny Natsu nawet z hotelu wyjść nie może, bo już się wplątuje w kłopoty :P A i wciąż myśli o Lucynie, czy to wspomina, czy tęskni, to dość... słodkie z jego strony :D Szczególnie moment, w którym przypomniało mu się pożegnanie z blondynką...
OdpowiedzUsuńNo i Lucy - jak ona mogła zapomnieć o takiej forsie xD W jakim świecie ona żyje ^.^
Końcówka zaś bardzo intrygująca, kolejna nowa postać i wstęp do (jak podejrzewam i jak wspomniałaś) istnej masakry xD Będzie rzeź *.*
Tak więc, życze Ci dużo weny na oba blogi i przesyłam buziaki ;***
Jejku momentami czułam się jak Salamander :O Mimo że pogmatwane to fajnie to wyjaśniłaś, rozwiązałaś i w ogóle wymyśliłaś. Kto by się spodziewał takiego obrotu spraw. Nie wpadłam na to, że to dziwne, że nie ma ani zleceniodawcy ani wynagrodzenia. Robię się jak różowo-włosy. :C
OdpowiedzUsuńUdusić Ciebie to za mało. Chłopak ledwo się wylizał z poprzednich ran to znowu teraz otarł się o śmierć. Lubisz go zadręczać, co ? :3 Ale zemsta będzie słodka, wiesz :D muhaha :*
Końcówka intrygująca, nawet bardzo. Nowa postać, nowe pytania i znowu brak odpowiedzi. :O
Tylko czekać do kolejnej następnej notki.
69 ... zboczuszek z Ciebie, wiesz? ^^
No i to jak przypomniał sobie pożegnanie z Lucy ... takie rozczulające.
Mysiu weny dużo weny <3
Matko!!! Co za zwyrodnialcy!!! Świetnie to opisałaś!!! Jestem po prostu oczarowana Twoją perfekcją :).
OdpowiedzUsuńOj tak!!! Lucy by Ci nagadała ciołku!!!
Pierwsza ja: A ja bym patelnią przywaliła w łeb, żebyś zapamiętał sobie, co mówią bliscy!!!
Druga ja: Spokojnie. Bo tym bardziej go uszkodzisz!!!
Pierwsza ja: I co z tego??? Nabiję mu trochę rozumu. Na dłużej zapamięta, jak słowa zostaną poparte czynami. Inaczej do tego baki nie dotrze!!! Zakuty łeb!!!
Druga ja: Może meliskę ci zaparzę???
Pierwsza ja: Nie ma potrzeby. Wyżyje się na klawiaturze to mi przejdzie. Co za baka!!!!!!!!!!!
Biedna Levy!!! Może robić za szyld w oknie wystawowym w czasie dużego bezrobocia :D
69 - fajna liczba i tyle :D